Za często, bez kontroli, w ciemno - tak w Polsce, ale też w 
				wielu krajach Europy stosuje się obecnie antybiotyki. Dzień 
				wiedzy o tych lekach ustanowiła Komisja Europejska, bo lawinowo 
				narasta oporność bakterii na antybiotyki.
				 Leki te stały się remedium na wszystko, w tym na zwykłe 
				przeziębienie. Chorobę, jak wiadomo, wywoływaną przez wirusy, na 
				które antybiotyki nie działają!
				- Żarty się skończyły - mówiła podczas specjalnej konferencji 
				prasowej prof. Waleria Hryniewicz z Narodowego Instytutu Zdrowia 
				Publicznego. - Mamy coraz więcej zakażeń bakteryjnych, w tym 
				tych zagrażających życiu jak sepsa czy zapalenie opon 
				mózgowo-rdzeniowych, których nie możemy wyleczyć. To, co było 
				banalnym leczeniem jeszcze 20-30 lat temu, teraz może być trudne 
				lub niemożliwe.
				
				Do najgroźniejszych bakterii chorobotwórczych ze względu na dużą 
				oporność na antybiotyki należą obecnie niektóre szczepy :Streptococcus 
				pneumonia (dwoinka zapalenia płuc), Staphylococcus aureus 
				(gronkowiec złocisty), enterokok np. Entercocus faecalis, 
				pałeczek jelitowy np. Escherichia coli.
				
				
Ludzie, opamiętajcie się!
				
				
				Ale jest więcej i to opornych nie na jeden czy dwa, ale na kilka 
				jednocześnie. Dodajemy do ich nazw znaczki jak w numerowaniu 
				ubrań. Wyszliśmy z rozmiaru M, teraz bakterie noszą XXL. To może 
				śmieszne, ale i straszne - wyjaśniają mikrobiolodzy.
				
				Antybiotyki stały się ofiarami własnego sukcesu. Nagle ludzkość 
				dostała do ręki środki, które zwalczały choroby wcześniej 
				śmiertelne, a poza tym znacznie skracały czas infekcji. Zamiast 
				leżeć w domu trzy tygodnie z anginą, po tygodniu dziarsko 
				wracaliśmy do pracy.
				
				- Te cudowne leki, jak je nazwano, mogą niedługo równie cudownie 
				zniknąć. Dlatego musimy wreszcie się opamiętać w ich stosowaniu 
				- tłumaczy prof. Hryniewicz.
				
				W uproszczeniu antybiotyki to związki chemiczne zabijające 
				bakterie. Od momentu wynalezienia pierwszego takiego leku - 
				penicyliny - długo wydawało się, że jesteśmy górą w walce z 
				mikrobami. Wprawdzie z czasem pojawiły się szczepy mikrobów 
				oporne na ten czy inny lek, ale zawsze w odwodzie były inne 
				środki.
				
				Leki te stały się remedium na wszystko, w tym na zwykłe 
				przeziębienie. Chorobę, jak wiadomo, wywoływaną przez wirusy, na 
				które antybiotyki nie działają! Ale co tam, lepiej dmuchać na 
				zimne. Zawsze przecież może się do wirusa doplątać jakaś 
				bakteria. No to profilaktycznie łykniemy to i owo. 
				
 
Nie naciskajmy na lekarzy, żeby przepisywali nam 
				antybiotyki, jeśli nie ma takiej potrzeby
				
				Problemy pojawiły się na początku lat 80. Bakterie coraz 
				szybciej uczyły się, jak pokonywać zabójcze dla nich substancje. 
				A lekarze wychodzili z założenia, że najwyżej jak dany 
				antybiotyk przestanie działać, ktoś wymyśli nowy.
				
				Ale nie wymyślił. Od lat 40. do 70. nowe leki powstawały jak 
				grzyby po deszczu. Od początku lat 80. stworzono DWA naprawdę 
				nowe (nie mówimy tu o modyfikacjach już istniejących). Bakterie 
				mutują szybciej, niż uczeni są w stanie wynaleźć coś, co je 
				zabije lub unieszkodliwi.
				
				Poza tym przemysł farmaceutyczny jest coraz mniej zainteresowany 
				wykładaniem pieniędzy na szukanie nowych leków. Cały proces od 
				momentu wytypowania jakiejś nowej substancji jako potencjalnego 
				leku przeciwbakteryjnego do jej wprowadzenia na rynek kosztuje 
				około 800 mln dol. Koncerny wolą szukać leków na choroby 
				przewlekłe, bo przynoszą one nieporównywalnie większe zyski. 
				
				- W tej chwili jesteśmy postawieni w sytuacji, gdy w przypadkach 
				ciężkiego zapalenia płuc nawet niewymagającego pobytu w szpitalu 
				mamy do wyboru jeden skuteczny lek. A czasem nie mamy go wcale. 
				To niedopuszczalne - alarmuje prof. Hryniewicz.
				
				Winni są nie tylko lekarze i niesubordynowani pacjenci,ale także 
				brak diagnostyki. W ramach bezpłatnych badań polski lekarz 
				rodzinny może skierować pacjenta na jeden wymaz z gardła, jeden 
				z nosa oraz na badanie moczu. Na tym koniec. Po więcej musimy 
				zgłosić się do specjalisty. - To oznacza, że leczymy ludzi na 
				ślepo - podkreśla prof. Hryniewicz. 
				
				A np. we Francji, która w pewnym momencie była liderem w ilości 
				zjadanych antybiotyków, władze wyłożyły ponad 2 mln euro na 
				zakup 3 mln testów do sprawdzania, czy powszechna infekcja 
				gardła angina jest wywołana przez wirusy, czy bakterie. 
				Zdecydowano się na taki krok po badaniach u dzieci, które 
				dowiodły, że jedynie 30 proc. angin jest bakteryjne.
				
				Koszt francuskich badań to około 2,5 zł za sztukę i płaci za nie 
				państwo. W Polsce takie testy też są dostępne, ale odpłatnie 
				(10-12 zł).
				
				
Ocalić cudowne leki
				
				
				Po co ta akcja? Chcemy włączyć żółte światło dla antybiotyków, 
				zwolnić i zyskać na czasie - odpowiadają organizatorzy. Dać 
				szansę naukowcom na wymyślenie leków opierających się na innych 
				mechanizmach unieszkodliwiania bakterii niż te dotychczas znane.
				
 
 
			
				Ponad tydzień temu Unia postanowiła, że uruchomi ogromne, 
				dodatkowe pieniądze na granty naukowe związane z poszukiwaniem 
				nowych antybiotyków.
				
				A co my możemy zrobić sami? - Nie naciskajmy na lekarzy, żeby 
				przepisywali nam antybiotyki, jeśli nie ma takiej potrzeby. 
				Zaufajmy ich wiedzy - wyjaśnia prof. Hryniewicz. I dalej 
				instruuje: - Jeśli jednak lekarz uzna, że nasza choroba 
				rzeczywiście musi być leczona antybiotykami, przestrzegajmy 
				czasu ich stosowania. Nie rezygnujmy z terapii po dwóch, trzech 
				dniach, bo już nam lepiej. Te najsilniejsze, niedobite bakterie 
				uodpornią się na lek. A co gorsza, nowo zdobytą wiedzę przekażą 
				dalej, mają bowiem ogromną łatwość w przekazywaniu sobie 
				oporności. Jeśli się już wyleczymy i zostanie nam trochę 
				tabletek, nie zachowujmy ich na potem, żeby zażyć je przez 
				jeden, dwa dni, jak "coś nas bierze". 
				
				Niezłą intuicję miał odkrywca penicyliny Aleksander Fleming, gdy 
				ostrzegał ludzi odbierając ponad 60 lat temu Nagrodę Nobla: - 
				Jeśli zażywasz penicylinę, zażyj jej tyle, ile trzeba. 
				
				Specjalistów szczególnie niepokoi to, że oporność przestała być 
				cechą jedynie bakterii szpitalnych. Już dwa lata temu w 
				wywiadzie ze mną prof. Hryniewicz rozpaczała: - W kraju ponad 20 
				proc. wszystkich zakażeń płuc wywołanych przez paciorkowce Streptococcus pneumoniae nie daje się wyleczyć penicyliną, 
				prawie 30 proc. tych mikrobów nie jest wrażliwych na doksycyklinę, nie mówiąc już np. o popularnym biseptolu czy 
				baktrimie, gdzie ta oporność wynosi już 40 proc. Czym ja będę 
				leczyć ludzi?!
				
				Sytuacja zasadniczo nie zmieniła się od tamtej pory. To m.in. 
				dlatego sprawa narastania antybiotykooporności stała się już 
				problemem zdrowia publicznego. Stąd zaangażowanie Ministerstwa 
				Zdrowia w tę akcję.
				
				Organizatorzy mają nadzieję, że m.in. poprzez liczne 
				konferencje, informacje w mediach, plakaty i ulotki rozdawane na 
				ulicach i wieszane w najważniejszych punktach miast (w tym w 
				Sejmie) uda się ocalić cudowne leki.